Poemas de Wisława Szymborska – Tradução de Piotr Kilanowski

Poemas de Wisława Szymborska

 

Traduções de Piotr Kilanowski*

 

Nieobecność 

Niewiele brakowało,

a moja matka mogłaby poślubić pana

Zbigniewa B. ze Zduńskiej Woli.

I gdyby mieli córkę — nie ja

bym nią była.Może z lepszą pamięcią do imion i twarzy,

i każdej usłyszanej tylko raz melodii.

Bez błędu poznającą który ptak jest który.

Ze świetnymi stopniami z fizyki i chemii,

i gorszymi z polskiego,

ale w skrytości pisującą wiersze

od razu dużo ciekawsze od moich.

 

 

Niewiele brakowało,

a mój ojciec mógłby w tym samym czasie poślubić

pannę Jadwigę R. z Zakopanego.

I gdyby mieli córkę — nie ja bym nią była.

Może bardziej upartą w stawianiu na swoim.

Bez lęku wskakującą do głębokiej wody.

Skłonną do ulegania emocjom zbiorowym.

Bezustannie widzianą w kilku miejscach na raz,

ale rzadko nad książką, częściej na podwórku,

jak kopie piłkę razem z chłopakami.

 

 

Może by obie spotkały się nawet

w tej samej szkole i tej samej klasie.

Ale żadna z nich para,

żadne pokrewieństwo,

a na grupowym zdjęciu daleko od siebie.

 

Dziewczynki, stańcie tutaj

— wołałby fotograf —

te niższe z przodu, te wyższe za nimi.

I ładnie się uśmiechnąć, kiedy zrobię znak.

Tylko jeszcze policzcie,

czy jesteście wszystkie?

 

— Tak, proszę pana, wszystkie.

 

Seans

 

Przypadek pokazuje swoje sztuczki.

Wydobywa z rękawa kieliszek koniaku,

sadza nad nim Henryka.

Wchodzę do bistro i staję jak wryty.

Henryk to nie kto inny

jak brat męża Agnieszki,

a Agnieszka to krewna

szwagra cioci Zosi.

Zgadało się, że mamy wspólnego pradziadka.

Przestrzeń w palcach przypadku

rozwija się i zwija,

rozszerza i kurczy.

Dopiero co jak obrus,

a już jak chusteczka.

Zgadnij kogo spotkałam,

i to gdzie, w Kanadzie,

i to po ilu latach.

Myslałam, że nie żyje,

a on w mercedesie.

W samolocie do Aten.

Na stadionie w Tokio.

 

 

Przypadek obraca w rękach kalejdoskop.

Migocą w nim miliardy kolorowych szkiełek.

I raptem szkiełko Jasia

brzdęk o szkiełko Małgosi.

Wyobraź sobie, w tym samym hotelu.

Twarzą w twarz w windzie.

W sklepe z zabawkami.

Na skrzyżowaniu Szewskiej z Jagiellońską.

 

Przypadek jest spowity w pelerynę.

Giną w niej i odnajdują się rzeczy.

Natknąłem się niechcący.

Schyliłam się i podniosłam.

Patrzę, a to ta łyżka

z ukradzionej zastawy .

Gdyby nie bransoletka,

nie rozpoznałabym Oli,

a na ten zegar natrafiłem w Płocku.

 

Przypadek zagląda nam głęboko w oczy.

Głowa zaczyna ciążyć.

Opadają powieki.

Chce nam się śmiać i płakać,

bo to nie do wiary –

z czwartej B na ten okręt,

coś w tym musi być.

Chce nam się wołać,

jaki świat jest mały,

jak łatwo go pochwycić

w otwarte ramiona.

I jeszcze chwilę wypełnia nas radość

rozjaśniająca i złudna .

 

Miłość szczęśliwa

 

Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne,

czy to poważne, czy to pożyteczne –

co świat ma z dwojga ludzi,

którzy nie widzą świata?

 

Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi,

pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani,

że tak stać się musiało – w nagrodę za co? za nic;

światło pada znikąd –

dlaczego właśnie na tych, a nie innych?

Czy to obraża sprawiedliwość? Tak.

Czy narusza troskliwie piętrzone zasady,

strąca ze szczytu morał? Narusza i strąca.

 

 

Spójrzcie na tych szczęśliwych:

gdyby się chociaż maskowali trochę,

udawali zgnębienie krzepiąc tym przyjaciół!

Słuchajcie, jak się śmieją – obraźliwie.

Jakim językiem mówią – zrozumiałym na pozór.

A te ich ceremonie, ceregiele,

Wymyślne obowiązki względem siebie –

wygląda to na zmowę za plecami ludzkości!

 

Trudno nawet przewidzieć, do czego by doszło,

gdyby ich przykład dał się naśladować.

Na co liczyć by mogły religie, poezje,

o czym by pamiętano, czego zaniechano,

kto by chciał zostać w kręgu.

 

 

Miłość szczęśliwa. Czy to jest konieczne?

Takt i rozsądek każą milczeć o niej

jak o skandalu z wysokich sfer Życia.

Wspaniałe dziatki rodzą się bez jej pomocy.

Przenigdy nie zdołałaby zaludnić ziemi,

zdarza się przecież rzadko.

 

Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej

twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej.

 

 

Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać.

 

 

Psalm

 

O, jakże są nieszczelne granice ludzkich państw!

Ile to chmur nad nimi bezkarnie przepływa,

ile piasków pustynnych przesypuje się z kraju do kraju,

ile górskich kamyków stacza się w cudze włości

w wyzywających podskokach!

 

 

Czy muszę tu wymieniać ptaka za ptakiem jak leci,

albo jak właśnie przysiada na opuszczonym szlabanie?

Niechby to nawet był wróbel – a już ma ogon ościenny,

choć dzióbek jeszcze tutejszy. W dodatku – ależ się wierci!

 

Z nieprzeliczonych owadów poprzestanę na mrówce,

która pomiędzy lewym a prawym butem strażnika

na pytanie: skąd dokąd – nie poczuwa się do odpowiedzi.
Och, zobaczyć dokładnie cały ten nieład naraz,

na wszystkich kontynentach!

 

 

Bo czy to nie liguster z przeciwnego brzegu

przemyca poprzez rzekę stutysięczny listek?

Bo kto, jeśli nie mątwa zuchwale długoramienna,

narusza świętą strefę wód terytorialnych?

 

Czy można w ogóle mówić o jakim takim porządku,

jeżeli nawet gwiazd nie da się porozsuwać,

żeby było wiadomo, która komu świeci?

 

I jeszcze to naganne rozpościeranie się mgły!

I pylenie się stepu na całej przestrzeni,

jak gdyby nie był wcale wpół przecięty!

I rozleganie się głosów na usłużnych falach powietrza:

przywoływawczych pisków i znaczących bulgotów!

 

Tylko co ludzkie potrafi być prawdziwie obce.

Reszta to lasy mieszane, krecia robota i wiatr.

 

 

MAPA

 

Płaska jak stół,

na którym położona.

Nic się pod nią nie rusza

i miejsca nie zmienia.

Nad nią – mój ludzki oddech

nie tworzy wirów powietrza

i nic nie mąci jej czystych kolorów.

 

Nawet morza są zawsze przyjaźnie błękitne

przy rozdzieranych brzegach.

 

Wszystko tu małe, dostępne i bliskie.

Mogę końcem paznokcia przyciskać wulkany,

bieguny głaskać bez grubych rękawic,

mogę jednym spojrzeniem

ogarnąć każdą pustynię

razem z obecną tuż tuż obok rzeką.

 

Puszcze są oznaczone kilkoma drzewkami,

między którymi trudno by zabłądzić.

 

Na wschodzie i zachodzie,

nad i pod równikiem –

cisza jak makiem zasiał,

a w każdym czarnym ziarnku

żyją sobie ludzie.

Groby masowe i nagłe ruiny

to nie na tym obrazku.

 

 

Granice krajów są ledwie widoczne,

jakby wahały się – czy być czy nie być.

 

Lubię mapy, bo kłamią.

Bo nie dają dostępu napastliwej prawdzie.

Bo wielkodusznie, z poczciwym humorem

rozpościerają mi na stole świat

nie z tego świata.

Ausência  

Faltou pouco,

para minha mãe se casar com o

senhor Zbigniew B., de Zduńska Wola. 

E se tivessem uma filha, não seria eu.

Talvez tivesse melhor memória para rostos e nomes

e para músicas ouvida apenas uma vez.

Sem errar reconhecendo qual pássaro é qual.

Com notas fantásticas em química e física

e piores em língua polonesa,

mas às ocultas escrevendo poemas

de imediato melhores que os meus.

 

 

Ao mesmo tempo,

faltou pouco, para meu pai se casar com a senhorita Jadwiga R., de

Zakopane.

E se tivessem uma filha, não seria eu.

Talvez fosse mais teimosa para conseguir o que quer.

Sem medo mergulhando em águas profundas.

Suscetível às emoções das massas.

Sempre vista em diversos lugares ao mesmo tempo,

mas raramente em cima dos livros, com mais frequência na rua,

chutando bola junto com os garotos.

 

 

Talvez ambas até se encontrassem

na mesma escola e na mesma turma.

Mas não formariam um par,

nenhum parentesco,

na foto em grupo distantes uma da outra.

 

 

Meninas, fiquem aqui

– gritaria o fotógrafo –

as menores na frente, as maiores atrás.

E quando eu der o sinal, todo mundo sorrindo bonito.

Mas primeiro contem,

estão todas aqui?

 

-Sim senhor, todas.

 

Sessão

 

O acaso mostra as suas artimanhas.

Tira da manga o cálice de conhaque,

depois faz Henryk sentar-se junto.

Entro no café e fico pasmo.

Henryk não é ninguém mais

que o irmão do marido de Agnieszka,

e Agnieszka é parente

do cunhado da tia Zosia.

Da conversa resultou que temos um bisavô em comum. 

O espaço entre os dedos do acaso

enrola e se desenrola,

se alarga e se estreita.

Mal era uma toalha de mesa,

e já virou lenço.

Adivinha quem eu encontrei,

e ainda onde, no Canadá,

e por cima de tudo, depois de todos esses anos.

Eu pensava que tinha morrido,

e ele dentro de uma Mercedes.

De um avião para Atenas.

Em um estádio em Tóquio.

 

 

O acaso gira nas mãos o caleidoscópio.

Brilham nele milhares de vidrinhos coloridos.

E de repente o vidrinho de João

tinguelingue, no vidrinho de Maria.

Imagina, no mesmo hotel.

Cara a cara, no elevador.

Na loja de brinquedos.

No cruzamento da Szewska com a Jagielońska.

 

 

O acaso anda enrolado numa capa.

Nela as coisas somem e se encontram

Tropecei nisso sem querer.

Me abaixei e apanhei do chão.

Olho e é a colher

do faqueiro que foi roubado.

Se não fosse pela pulseira, não reconheceria a Ola,

e esse relógio achei em Płock.

 

 

O acaso olha bem fundo nos nossos olhos.

A cabeça começa a pesar.

Os olhos vão se fechando.

Queremos rir e chorar.

Pois é inacreditável,

Da turma do terceiro ano, para este navio.

Aí tem algo.

Queremos gritar,

como o mundo é pequeno,

como é fácil pegá-lo nos braços abertos.

E por um momento ainda a alegria nos preenche,

esclarecedora e ilusória.

 

 

Amor feliz

 

Amor feliz. Será que é normal,

será que é sério, será que é proveitoso –

o que o mundo lucra com duas pessoas,

que não vêem o mundo?

 

Enaltecidos um para o outro sem nenhum merecimento,

quaisquer uns de um milhão, mas convencidos,

que era destinado a ser assim – como um prêmio pelo quê? por nada;

a luz vem de lugar nenhum,

por que justo nesses e não em outros?

Será que isso ofende a justiça? Sim.

Será que abusa dos princípios cuidadosamente empilhados,

derruba a moral? Abusa e derruba, sim.

 

 

Olhem para esses felizes,

se pelo menos disfarçassem um pouco,

fingissem desânimo, revigorando assim os amigos!

Escutem como riem – ofensivamente.

Que língua usam – aparentemente compreensível.

E essas suas cerimônias, picuinhas,

Sofisticadas obrigações de um para com o outro –

Isso parece uma conspiração por trás da humanidade!

 

 É até difícil de prever aonde chegaríamos

se fosse possível seguir o exemplo deles.

Com que poderiam contar religiões, poesias,

o que seria lembrado, o que negligenciado,

quem  gostaria de continuar na roda.

               

 

Amor feliz. Será que isso é necessário?

O tato e o bom senso mandam calar sobre ele,

como sobre um escândalo das altas esferas da Vida.

Pimpolhos formidáveis nascem sem a sua ajuda.

Nunca conseguiria povoar a terra,

pois raramente acontece.

               

Que as pessoas que desconhecem o amor feliz

afirmem, que não existe em canto algum o amor feliz.

 

 

Com tal fé vai ser mais fácil para eles tanto viver, quanto morrer.

 

 

Salmo

 

Ó como são permeáveis as fronteiras dos reinos humanos!

Quantas nuvens flutuam impunemente acima delas,

quantos grãos de areia do deserto deslizam de um país para outro,

quantas pedrinhas rolam para dentro das propriedades alheias

saltando desafiadoramente!

 

 

Será que preciso mencionar um por um, cada pássaro que voa,

ou que pousa neste momento na cancela abaixada?

Nem que seja um pardal – a sua cauda já é forasteira,

enquanto o seu biquinho continua local. Além disso, como se agita!

 

Dos inúmeros insetos me limitarei a mencionar a formiga,

que entre a bota direita e a esquerda do guarda

nem se digna a responder

a pergunta: de onde para onde.

 Ó, ver com exatidão, de uma vez, toda essa desordem,

em todos os continentes!

 

Pois não é a mexeriqueira da margem oposta

Que contrabandeia pelo rio sua enésima folha?

Quem se não o polvo, com os tentáculos ousadamente longos,

viola a sagrada zona das águas territoriais?

 

Como sequer se pode falar de uma ordem qualquer,

se nem dá para empurrar as estrelas,

para que fique claro, qual delas brilha para quem?

 

E ainda este hábito repreensível de se espalhar que a neblina tem!

E a polinização da estepe em toda a sua extensão,

como se nem estivesse cortada ao meio!

E o ressoar das vozes sobre as servis ondas do ar:

chiados sedutores e gorgolejos conspiratórios!

 

Só aquilo que é humano consegue ser verdadeiramente estranho

O resto são florestas mistas, buracos de tatu e vento .

 

 

MAPA

 

Plano como a mesa,

na qual está estendido.

Nada se move debaixo dele

e nada muda de lugar.

Acima dele – meu alento humano

não cria redemoinhos de ar

e nada turva as suas cores limpas.

 

Até os mares são sempre amigavelmente azuis

perto das orlas rasgadas.

 

Tudo aqui é pequeno, acessível e próximo.

Posso com a ponta da unha apertar os vulcões,

acariciar os polos sem luvas grossas,

posso com uma olhada abarcar cada deserto

com um rio passando pertinho, pertinho.

 

 

As florestas são marcadas com algumas arvorezinhas,

entre as quais seria difícil se perder.

 

No leste e no oeste,

acima e abaixo do equador –

silêncio, como se caíssem sementes de papoula,

e em cada grãozinho negro

vivem as pessoas.

As valas comuns e as ruínas súbitas

estão fora deste quadrinho.

 

 

As fronteiras dos países, mal dá para se perceber

como se estivessem hesitando – ser ou não ser.

 

Gosto dos mapas, porque mentem.

Porque não dão acesso à agressiva verdade.

Porque generosamente, com um humor bondoso

estendem para mim na mesa o mundo

que não é deste mundo.

 

*As presentes traduções foram realizadas com apoio do CNPq, Conselho Nacional de Desenvolvimento Científico  e Tecnológico – Brasil. As traduções foram cuidadosamente revisadas por Eduardo Nadalin e também contaram com as sugestões de Eneida Favre. A estes, toda a minha gratidão.